Od czego by tu zacząć? Może od najważniejszej informacji, że na campie mamy teraz stoicki spokój :D Czy to dobrze? Z jednej strony tak, bo już nie trzeba pracować całymi dniami, a z drugiej strony jest tak pusto i cicho, że człowiek ma wrażenie jakby ktoś umarł. W sobotę mieliśmy ostatni obiad. Pracy było dość sporo, ale zaraz po tym polecieliśmy szybko na dół po świeczki i udaliśmy się na ostatnią mszę. Nie ma co - był klimat. Kaplica na campie, ulokowana w środku lasu, oświetlona światłem świec. Gdyby nie ilość ludzi naokoło to w życiu bym tam sama nie została :D Miejsce to tak ciche i spokojne, było zarazem przerażające. Sama msza trwała ok 40 minut. Można było posłuchać amerykańskich pieśni kościelnych i modlitw. Chłopaki robili dodatkowy klimat grając na trąbkach. Po mszy wszyscy razem poszliśmy nad wodę. Tradycją naszego campu jest puszczanie na jeziorze drewnianych łódek z zapalonymi świeczkami. W każde wakacje symbolizuje to zakończenie sezonu. Przemawiał również nasz menager i swoje wystąpienie zakończył słowami "Mowglis 2015 - we salute you!" :) Następnego dnia, w niedzielę było ostatnie wspólne śniadanie z campersami. Wszyscy byli już popakowani, ubrani w oryginalne uniformy. W powietrzu było czuć trochę napiętą atmosferę. Ja sama miałam w niedziele dzień smutasa, bo było mi przykro, że dzieci już wyjeżdżają, że być może niektórych osób już nigdy w życiu nie zobaczę i w ogóle wielki dół na temat tego czemu czas musi tak szybko przemijać :) Po śniadaniu udaliśmy się na ceremonię kończącą camp. Przedstawienie dzieci należących do poszczególnych domów, ich przemowy i piosenki. Wręczenie nagród, pogratulowania i podziękowania. Na sam koniec rozdane zostały wspólne zdjęcia i rodzice stopniowo zabierali swoje dzieci. Ja również żegnałam się ze swoimi ulubionymi campersami czy junior staffem. Smutno mi było, kiedy jeden z juniorków płakał. Nie jestem chyba przyzwyczajona do widoku męskich łez :D Potem już w takiej ciszy przygotowywaliśmy tylko posiłki dla staffu i sprzątaliśmy kuchenne zapasy. W poniedziałek był oficjalny, ostatni wspólny grill. Szefostwo nam dziękowało. Oczywiście chcą nas tutaj na drugi rok :D Jak wszystko dobrze pójdzie to już postanowiłam, że wracam, ponieważ Hawaje same się nie odwiedzą :D Wieczorem już na chilloucie ci, którzy mieli skończone 21 lat mogli napić się piwa czy szampana :) Impreza z nad wody przeniosła się potem na ognisko i było mega :D Smutki dnia poprzedniego odeszły w niepamięć. Teraz w środę i w czwartek wszyscy mieli wolne od pracy.Mieliśmy udać się do Montrealu i Bostonu. Z taką świetną organizacją pojechaliśmy nigdzie :) Mówiąc szczerze Amerykanie mają zupełnie inną mentalność niż Polacy. Gdyby to oni odwiedzili mój kraj to zrobiłabym wszystko, aby pokazać im okolicę, w której mieszkam. A tutaj? Chyba mają inną wizję podróżowania :) Dopiero wczoraj udaliśmy się też do amerykańskiego banku otworzyć konto. Trochę będzie życie na krawędzi, bo karta bankomatowa ma przyjść w przeciągu 7-10 dni, a ja za tydzień już stąd wyjeżdżam :O Mam nadzieję, że zdążą! Oprócz tego odwiedziliśmy outlet, gdzie można było znaleźć np. bluzki Donny Karan czy Calvina Kleina w cenie 10-30$ lakiery do paznokci firmy Essie czy OPI za 4-6 $. Szkoda, że my w Polsce mając mniejsze stawki godzinowe musimy tak bardzo za to przepłacać :D Po południu poszłyśmy nad jezioro, bo było ponad 30 stopni. Chciałam popływać na stojąco na desce, ale się przeliczyłam :D Myślałam, że będzie trochę łatwiej, a ciężko było mi złapać równowagę xD Jak raz złapałam to po chwili spadłam na kamień i lekko rozcięłam stopę xD I tyle było z moich sportowych wyczynów :D Jednak utwierdzam się, że najbardziej lubię uprawiać leżing hahaha :D Mój kontrakt wygasa jutro, ale nie jestem pewna czy jeszcze jutro będę musiała pracować :) W każdym razie zostaję tutaj jeszcze tydzień i szykuję się do tournee po Ameryce. Za tydzień o tej porze będę sobie śpiewać w samolocie "Vivaaaaa Laaaas Veeeegas" :D Wam zostawiam zdjęcia, a sama uciekam coś zjeść. Buziaki!!! :*
PS. Wczoraj minęły 3 lata odkąd stworzyłam to moje małe, internetowe dziecko :D Sto lat Steffanolaa! :D
czwartek, 20 sierpnia 2015
sobota, 15 sierpnia 2015
ostatnie dni campu
Hejka! U mnie już za kilka godzin sobota, a co za tym idzie? Ostatni pełny dzień z dziećmi na campie! Wszyscy wyjeżdżają już w niedzielę po śniadaniu. Wytrwałam :D Chociaż jeszcze nie powinnam podsumowywać tego okresu :) Po campie popracuję jeszcze przez 5 dni, a potem przez kolejne 6 będę tutaj siedzieć, nie robiąc kompletnie nic, bo czekam na znajomych kończących camp, by móc podróżować razem. Jestem już tutaj ponad dwa miesiące. Ten czas zleciał niesamowicie szybko. Pamiętam jak niedawno się pakowałam i jechałam w tą podróż w nieznane z różnymi obawami :D Jedno jest pewne - decyzji nie żałuję, będę polecać każdemu i prawdopodobnie zawitam tutaj za rok :) W każdym razie ostatnie dni były dość pracowite. Dwa grille w jednym tygodniu, oraz jeden oficjalny, elegancki obiad dla dzieciaków, które wstąpiły na wyższy level życia na campie. I to był hardkorowy dzień - w pracy od 7 do 22,30 z 40 minutową przerwą, podczas której zdążyłam się tylko wykąpać i odświeżyć :D Na sam koniec pracowitych wakacji staramy się porobić trochę zdjęć na pamiątkę, które pokażę Wam poniżej. Pomalutku również staff zaczyna się rozjeżdżać. Dzisiaj wyjechał Ethan ( który spóźnił się na samolot i musiał odlecieć kolejnym xD ) Ubolewamy nad tym, bo był strasznie sympatyczny. Znał kilka słów po polsku, bo jego ciotka jest Polką mieszkającą w USA od wielu lat. Szczególnie uwielbiałyśmy moment, gdy przychodził i zamiast powiedzieć ' jak leci? ' mówił: 'jak wisi?' zawsze śmieszyło tak samo hahaha :D Bądź co bądź doceniamy starania :D Mi już dzisiaj mózg nie działa i nie wiem w sumie co dalej mogłabym napisać :) Zostawiam Wam zdjęcia do pooglądania - trochę staffu, trochę dzieciaków :) POZDROWIENIA! :**
Subskrybuj:
Posty (Atom)