sobota, 3 października 2015

tym razem Londyn

Cześć wszystkim! Tak sobie zerkam na ostatnie posty z relacją z Ameryki i trochę mi smutno, że to już historia :) Teraz trzeba tylko wywołać te zdjęcia i powiesić na ścianie :D Szybko zleciało, od kilku tygodni jestem w Polsce. Już się przestawiłam, ale było ciężko :D Szczególnie ze spaniem i temperaturą. Przeskoczyć z 30 stopni na 15. Brrr :) Jeszcze będąc w Ameryce zamówiłam sobie bilety lotnicze do Londynu, bo były bardzo tanie no i im bliżej wyjazdu tym bardziej nie chciało mi się tam jechać. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że im bardziej czegoś ci się nie chce, tym lepiej się bawisz :D Lot miałam dość późno, więc nim doleciałam, dojechałam ze Stansted do Londynu, a potem jeszcze do mieszkania Marty to była chyba 3 w nocy :D Trochę pogadałyśmy, pooglądałyśmy zaćmienie Księżyca wyglądające jak planeta Mars i dosłownie padłyśmy spać. W poniedziałek obudziło nas piękne słońce, ogarnęłyśmy się i ruszyłyśmy w drogę zobaczyć Big Bena :D Zdjęcie w czerwonej budce telefonicznej na jego tle to był obowiązek! Stamtąd szłyśmy przed siebie. Minęłyśmy dom Camerona, który pewnie po aferze ze świńskim łbem nie wynurza się z domu :D Przyjemnie było pochodzić w takim słoneczku. Po drodze robiłyśmy sporo zdjęć i plotkowałyśmy o wszystkim :D W końcu postanowiłyśmy przejechać się takim wózkiem? Przyczepką? No po prostu gościu na rowerze na wiózł :D Nieźle pędził, myślałam, że nie ujedzie ale dał rade hahaha :D Zawiózł nas na plac Piccadilly, gdzie udaje się dużo turystów, żeby zobaczyć te wielkie banery reklamowe. Ekhm, po wizycie na Times Square to już nie zrobiło dla mnie dużego wrażenia :) Zjadłyśmy lunch i udałyśmy się do Buckingham Palace żeby napić się herbatki u Elki. Niestety jej nie było :D Tam padło pytanie: Notting Hill czy Harrods? Wybrałam to drugie :) Autobusem podjechałyśmy na jakąś ulice, gdzie już się zaczynały Diory i Chanele. Mało ludzi było, więc miałyśmy niezły ubaw chodząc, robić zdjęcia i szukając sukienki idealnej na wesele. No niestety ale projektanci nie szyją kiecek w moim rozmiarze :D hahaha <3 Oczywiście żartuje, żadnej kiecki nie szukałyśmy :) Baaa nawet do środka nie wchodziłyśmy :D Za to w Harrodsie już do środka zajrzałyśmy :) Jest tak wielki, że idzie się zgubić. Kosmetyki nas nie interesowały, więc zaczęłyśmy zwiedzanie od działu z dodatkami. Torebki, portfele, apaszki. Wymacałam kultowe torebki Chanel, LV, YSL czy Givenchy. Stwierdzam, że są bardzo ciężkie. Pusta torebka waży z 3-5kg, a co dopiero jak ma kobiecą zawartość :D Obsługa podchodziła pytając czy w czymś może nam pomóc, ale jedyne w czym mogli to w szukaniu toalety xD Tylko na tyle było nas tam stać hahaha :D No wybaczcie ale dział z żywnością, gdzie jabłka były po 7 funtów za kg lub pomidorki koktajlowe w pudełku za 12 funtów to nie na moją kieszeń :D W końcu trafiłyśmy do ozłoconej, marmurowej toalety, gdzie zrobiłyśmy, co miałyśmy zrobić i poszłyśmy na dział z ubraniami. Piękne długie suknie, wysadzane milionem kamieni, ważące dużo kilogarmów, puchate futra po 6 tysięcy funtów :D Eee tam, co to dla nas. Zaczęłyśmy udawać, że szukamy czegoś konkretnego. Trafiłam na dział z sukienkami od Elliego Saaba, oglądam sobie, a tu nagle podchodzi do mnie pani z obsługi i mówi, że coś mi się przykleiło do buta. No i co? Okazało się, że do mojej czarnej balerinki przykleił się piękny kawałek kontrastowego, białego papieru. Ahahahhahaah xDD Spaliłam cegłę, wzięłam ten papier, ale miła pani powiedziała, że go za mnie wyrzuci. No i go wzięła, a my ulotniłyśmy się stamtąd szybciej niż weszłyśmy :D Takie sytuacje przytrafiają się tylko mi! Zmęczone chodzeniem poszłyśmy na autobus, bo jeszcze czekała nas sesja zdjęciowa. W domu się odświeżyłyśmy i dalej w miasto. Po sesji zdjęciowej trafiłyśmy do londyńskiego klubu, gdzie się świetnie wybawiłam, bo puszczali muzykę w podobnym stylu jak w moim ulubionym szczecińskim klubie. Na sam koniec jacyś kolesie obok nas chcieli się bić, ale ochroniarz szybko ich rozdzielił i jeden z nich od razu wyleciał :D Co śmieszne ochroniarz dość wylewnie się z nami żegnał jak wychodziłyśmy z klubu xD Oczywiście nocne gastro też musiałyśmy zaspokoić, doczłapałyśmy się do domu i o 5 rano padłyśmy spać. Następnego dnia miałyśmy zamiar wstać wcześniej i pozwiedzać dalej, no ale nie wyszło :) Po południu pojechałyśmy odwiedzić Tower Bridge, a stamtąd na 38 piętro do lokalu SushiSamba, by podziwiać panoramę Londynu. Tam pozwoliłam sobie chyba na najdroższe wino w swoim życiu - lampka ponad 7funtów hahaha :D Ach to życie Polaka, biedaka, cebulaka :D Na Notting Hill już nie zdążyłyśmy pojechać, bo nim byśmy dojechały to już by było ciemno. Poszłyśmy więc na zakupy do Primarka i Superdruga. Po powrocie do domku już tylko pakowanie i chillout :)
Dzięki Ci Marta za te super dwa dni i pamiętaj, że masz mnie odwiedzić w Szczecinie! :D A Was zapraszam do oglądania zdjęć i chciałam jeszcze powiedzieć, że pewnie następny post na blogu już będzie z jakąś stylóweczką :D




































































3 komentarze:

  1. Oglądam twoje foty sa super - jestes piekna , jestem pod wrazeniem twojego biustu , masz piekne stopy, nogi .... jestes sexi na 100 %... pozdro :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ten cień na moscie jest dobry :)

    OdpowiedzUsuń