Hej wszystkim! Na samym początku planowałam napisać tą ostatnią część relacji będąc jeszcze w Stanach, no ale nie wyszło :) Teraz siedzę sobie u siebie w domku, na wygodnej kanapie, w tle brzęczy polska telewizja i oglądając te zdjęcia uświadamiam sobie, że to już historia, która tak szybko zleciała :) Ostatni punkt naszej podróży - miasto marzeń: Nowy Jork. Wielkie, wielkie i jeszcze raz wielkie :D Tylko tutaj linie metra mają łącznie ponad 1000 km i zdecydowanie można się zagubić :D W Nowym Jorku jest wszystko! Sklepy, teatry, muzea, wieżowce i niskie domki, Polacy, Chińczycy i Latynosi, żółte taksówki i piętrowe autobusy. To miasto ma zdecydowanie niezapomniany klimat! Nawet z rozmachem mają gigantyczny park w centrum miasta :D W tej metropolii, która potocznie nazywana jest 'wielkim jabłkiem' spędziliśmy ponad 4 dni i były to bardzo intensywne dni. Pierwszy mnie zdecydowanie zabił. Szybkie tempo, wysoka temperatura i zabudowane buty spowodowały, że miałam tak obtarte stopy, że do naszego domu wracałam z płaczem, bo już myślałam, że nie dojdę. Pierwsze co ściągnęłam buty i weszłam do wanny z zimną wodą i dalej ryczałam, ale już nie z bólu. Wyłam ze smutku, że tyle jeszcze do zobaczenia w Nowym Jorku, a ja będę spowolniona przez to wszystko hahaha :D Na szczęście kolejne dni zwiedzałam z Sylwią i miałyśmy trochę spokojniejsze tempo, a ostatni dzień chodziłam sama to już w ogóle. Stefan sam w Nowym Jorku :D Szczególnie dobrym momentem był spacer piątą aleją i słuchanie piosenki Fergie - Labels or love. Wtedy czułam się zdecydowanie jak jedna z bohaterek serialu 'Seks w wielkim mieście' :D No ale troszkę zboczyłam z tematu i wracamy do relacji :)
Pierwszego dnia udaliśmy się na Brooklyn Bridge, pogoda zbytnio nie dopisywała i myślałam, że się rozpada, na szczęście z każdą kolejną godziną się wypogadzało. Po opuszczeniu Brooklyn Bridge przeszliśmy w stronę portu, gdzie zobaczyliśmy żaglowiec o nazwie Peking. Stamtąd już tylko niedaleka droga dzieliła nas od nowego budynku World Trade Center One i pomnika ofiar zamachu terrorystycznego z 11 września. Byliśmy tam akurat w dzień rocznicy i monument do godziny 15 był zamknięty dla turystów. Miejsce to mogły odwiedzić tylko rodziny i osoby, które przeżyły ten krwawy zamach. Kolejnym przystankiem na naszej trasie była dzielnica finansowa i Wall Street. Zobaczyliśmy sobie złotego byka, aniżeli 'Wilka z Wall Street' :D Byk jako symbol tej ulicy nie jest na niej nawet umiejscowiony :D Kolejka do zrobienia zdjęcia niesamowita. Byk otoczony przez ludzi z każdej strony. Legenda głosi, że jak się złapie byka za jaja to wróży to szczęście z sferze finansowej :D No, no trzeba będzie w totka zagrać :D Z Wall Street przeszliśmy w dół Manhattanu do Battery Park, z którego roztacza się widok na Statuę Wolności - tutaj trochę pożałowaliśmy dolarów żeby popłynąć na wyspę, na której się ona znajduje. Zamiast tego wybraliśmy przepłynięcie się darmowym promem. Samo przepłynięcie spoko, ale Statuę Wolności było widać z daleka, więc nie było szansy na dobrego selfika :D Za to najlepszy widok roztaczał się na dolny Manhattan i WTC, którego chyba widać z każdego miejsca w Nowym Jorku :D Po opuszczeniu promu poszliśmy na Chinatown i Little Italy, które były obok siebie. Po San Francisco miałam już dosyć Chinatown i szwędania się tamtędy, więc bardziej podobało mi się Little Italy. Mimo, że nie było tam nic konkretnego - samej knajpki, restauracje itp. ale klimat był zdecydowanie lepszy. Później chcieliśmy jechać na Brooklyn, by obejrzeć zachód słońca, ale jak zwykle na zachód nie zdążyliśmy. Pomimo tego im robiło się ciemniej tym widok na Manhattan wydawał się piękniejszy. Z okazji rocznicy 11 września, w miejscu gdzie były wieży ukazały się dwie, długie do nieba smugi światła. Jak tak na to patrzyłam to było mi dość smutno, że tyle niewinnych osób zginęło. Do domu wróciłam ok 23 i byłam mega padnięta. Kolejnego dnia umówiłam się z Sylwią pod WTC i poszłyśmy obejrzeć pomnik z bliska, a potem do muzeum. Zdecydowanie polecam wizytę w nim. Wiadomo nastrój nostalgiczny wciąż nas trzymał. W muzeum można było znaleźć fragmenty World Trade Center, fundamenty, rzeczy osobiste ofiar, wóz strażacki biorący udział w akcji ratunkowej. Na mnie największe wrażenie zrobił pokój, gdzie na ścianach były powieszone zdjęcia wszystkich ofiar i był tam również komputer, gdzie można było zagłębić się w historię każdej z osób. Kim była, gdzie pracowała, ile miała lat itp. Żałuję, że było tak mało czasu, bo trzeba by poświęcić kilka godzin, aby poczytać to wszystko. Z muzeum poszłyśmy do parku High Line się przejść, a potem zobaczyć Flatiron Building czyli budynek w kształcie żelazka. Patrząc na niego z jednej strony ma on tylko 2 m szerokości :D Tam zjadłyśmy nowojorską pizzę, spotkałyśmy Polaka, który mieszka tu od urodzenia i zrobił nam zdjęcia :D A potem złapał nas deszcz :< W takiej szaroburej aurze udałyśmy się na najbardziej oświetlone ulice w NY - Times Square. To miejsce podobało mi się bardzo :D Dużo ludzi, czasem ciężko przejść, trochę brudno, ale jasno jakby był środek dnia :D Ludzie praktycznie chodzą jak chcą, taksówki tylko jeżdźą i cały czas trąbią :D Bądź co bądź trzeba uważać żeby pod samochód się nie wpakować. Pochodziłyśmy trochę po sklepach na Times Square i wstąpiłyśmy do MAC-a. Nieźli tam wizażyści pracowali. Na pierwszy rzut oka nie wiedziałyśmy czy to kobieta czy facet :D Chciałam kupić sobie szminkę jednak cena - 23 $ nie zachęcała i wyszłam z pustymi rękoma.
Kolejny dzień przywitał nas słooooońcem! A zapowiadali mega ulewy! Więc od razu poleciałyśmy na wcześniej planowany punkt widokowy. Postanowiłyśmy wjechać na 67 piętro budynku Rockeffelera. Po drodze jeszcze zaszłyśmy do kaplicy św. Patryka - przepiękna! Akurat trwała msza, więc trochę postałyśmy wsłuchując się w amerykańskie psalmy. Ciekawostką jest, że co roku właśnie pod centrum Rockeffelera jest ustawiana ta piękna, duża choinka, którą kojarzycie między innymi z 'Kevina samego w Nowym Jorku' :) Widok z samej góry? EKSTRA! Z jednej strony widok na Central Park ( idealny prostokąt :D ) a z drugiej wieżowce tak wysokie i tak gęsto postawione, że ulic nie było widać :) Po spędzeniu prawie godziny na górze poleciałyśmy szybko do Muzeum Historii Naturalnej zobaczyć szkielety dinozaurów i inne prezentowane tam eksponaty. Myślę, że dzieciaki miałyby tam świetną zabawę, jeżeli my starsze dziewczyny bawiłyśmy się super :D Zwierzęta, które wyglądały jak żywe, kości, kultura indyjska, azjatycka, fragmenty meteorów, kamienie szlachetne i figura z Wyspy Wielkanocnej :) Rzeczy zdecydowanie warte zobaczenia! Niestety nie udało nam się zobaczyć wszystkiego, bo muzeum zamykano o 17.45, więc poszłyśmy do położonego blisko Central Parku. Ten trochę mnie zawiódł - może dlatego, że było tam dość chłodno, liście leżały na ziemi, można było poczuć jesień, a nam samym ciężko było znaleźć te najważniejsze punkty Central Parku. W końcu trafiłyśmy na plac i fontannę ( tam też kręcili Kevina! :D ) trochę pochilloutowałyśmy i udałyśmy się szukać słynnej karuzeli występującej w różnych filmach czy serialach. Karuzelę znalazłyśmy, ale była zamknięta, więc kolejny fail :D Przeszłyśmy się, więc piąta aleją, popatrzyłyśmy na butiki, luksusowy hotel Plaza, udawałyśmy, że łapiemy taksówkę i później już się rozstałyśmy, ponieważ Sylwia następnego dnia wyjeżdżała do Polski - jeśli to czytasz to pozdrawiam Cię serdecznie :D Potem chyba przez pół godziny szukałam mojej stacji metra i już myślałam, że nie wrócę na noc do domu xD Koniec końców stację znalazłam, ale dalej utrzymuję się w przekonaniu, że metro jest słabo oznakowane :D
Ostatniego, pełnego dnia w Nowym Jorku pojechałam zobaczyć największe muzeum w USA. Metropolitan Museum of Art. I faktycznie jest ogromne :D Sztuka Egiptu, Azji, europejskie malarstwo, malarstwo modernistyczne, instrumenty muzyczne, rycerskie zbroje to tylko mała część zbiorów, bo w samym muzeum jest ich ok. 32 mln i żeby zobaczyć to wszystko to potrzeba by było kilku dni. Ja najbardziej czekałam na wystawę w instytucie ubioru i co? Okazało się, że została ona zamknięta tydzień temu :( No nic, Może za rok :) To muzeum też było czynne do 17.45, więc po zamknięciu podjechałam jeszcze na Grand Central Terminal. Bardzo ładny dworzec. I bardzo ładnie zatłoczony :D Pstryknęłam parę fotek i wróciłam do domu pakować walizkę na powrót do Polski :D
Szkoda, że to już się skończyło :) Bezapelacyjnie najfajniejsza przygoda w ostatnim czasie! Jeżeli wszystko dobrze pójdzie to za rok wracam :D Wtedy naprawdę mocno zamelanżuję w Vegas, będę się wygrzewać na Hawajach i kupię torbę Chanel na piątej alei :D hahah :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz