środa, 24 lutego 2016

zawsze bądź sobą!

Długo zbierałam się żeby napisać ten post, o którym wspominałam parę dni temu na facebookowym fanpage. A to nie było weny, a to czasu, no ale dzisiaj udało mi się wstać wcześniej i zebrać myśli, mimo tego, że siedzę jeszcze w łóżku :D Dzisiejszy post będzie dotyczył tego jak to jest być grubym w świecie, gdzie musisz być idealna. Jak sobie radzić z hejtami i jak zaakceptować siebie tak do końca.
Czemu chcę poruszyć ten temat? Przy okazji zrobienia sesji walentynkowej wrzuciłam kilka zdjęć na stronę krągłości.pl. Ich facebookowy profil co jakiś czas udostępnia zdjęcia, które wrzucane są na stronę. Tak samo stało się również z moim zdjęciem. No i się zaczęło! Wielka wojna w komentarzach: "nie promujcie otyłości" - takie było główne hasło tej internetowej "gównoburzy" :D Tylko teraz pytanie. Gdzie ja promuję otyłość jako zjawisko? Czy ja kogoś namawiam do tycia? Nie sądzę. Ktoś tutaj myli pojęcia. Bo zaakceptowanie siebie w dużym rozmiarze i korzystanie z życia nie równa się promowaniu danego stylu życia. Większość zwykłych ludzi myśli, że jak ktoś waży więcej niż powinno się ważyć, to nic ze sobą nie robi tylko na śniadanie je McDonalda, na obiad KFC, a na kolację zamawia 60cm pizzę, a to wszystko przez cały dzień popija colą light :D Nic bardziej mylnego. Owszem są pewnie takie osoby, ale są też tacy, którzy chorują i mówiąc brzydko ni chuja nie mają na to wpływu. W pewnym przypadku tak też jest ze mną. Ja zawsze byłam pultaśnym dzieckiem. A to mi pierwszej zaczęły cycki rosnąć i musiałam nosić stanik, a to w liceum byłam najpotężniejszą dziewczyną w klasie. Potem zaczęły się studia i pierwsza praca - zapierdziel po kilka godzin na nogach i brak domowych obiadków spowodował, że schudłam parę kilo :D Po paru miesiącach jednak zaczęłam tyć. Stałam się strasznie ospała, nic mi się nie chciało, zero motywacji, przerzedziły mi się włosy i pogorszyła się kondycja skóry. Mama mówiła: "idź zrób wyniki". No i zrobiłam. Diagnoza? Niedoczynność tarczycy. W dwa lata + 20kg. Teraz waga stoi w miejscu. Czy jem ryż, czy frytki cały czas tak samo. Oczywiście można mówić "idź zapieprzaj na siłownię to zgubisz te 20kg" Pewnie jest w tym trochę racji, ale uwierzcie mi, że mając taki biust ciężko jest ćwiczyć. Próbowałam no i niestety nie dałam rady. Nie dość, że duże piersi przeszkadzają Ci we wszystkich ćwiczeniach, powodują, że czujesz się skrępowana, gdy robisz rozgrzewkę i zamiast skupiać się na ćwiczeniach Ty skupiasz się na tym żeby trzymać cycki, by nie wybić sobie nimi zębów i wtedy masz wrażenie, że wszyscy patrzą się na Ciebie jak na jakieś ufo. To jednak nie dla mnie. Może czytając to pomyślisz sobie, że się tłumaczę, że jestem leniwa i tylko szukam sobie wymówki. NIE. Ja mówię po prostu jak jest. Pewnie gdybym miała własnego, prywatnego trenera to może poszłoby mi łatwiej. Ale niestety nie jestem gwiazdą telewizji i nie stać mnie, by płacić komuś tyle pieniędzy ile nawet miesięcznie nie zarabiam :D

Patrzę na swoje ciało. Widzę siebie w lustrze i mam świadomość tego jak wyglądam. To, że ktoś mi powie, że jestem gruba to nie robi to na mnie wrażenia. Ja to wiem. Chociaż wolę określenie "plus size" - jest jakieś takie ciepłe? Kojarzy mi się z puchatym kocykiem :D Jedyne czego nie będę tolerować, to gdy ktoś mówi mi, że jestem gruba w bardzo prostackim, rynsztokowym stylu typu "ty spasiona świnio". Nauczyłam się już, że ile ludzi tyle opinii i cytując tutaj ukochaną Dorotę Wellman powiem, że ja nie jestem zupą pomidorową by mnie wszyscy lubili :D Ciekawe jest to, że wszyscy hejtują i wymądrzają się pod danym linkiem/zdjęciem, a NIKT nie napiszę mi tego prywatnie, na moją skrzynkę, podpisując się swoim imieniem :D Zawsze dostaję tam tylko te miłe wiadomości, za które serdecznie dziękuję! Czasem lubię wejść sobie w polemikę właśnie z takimi hejterami, napinaczami z internetu :D Śmieszy mnie to jak bardzo fascynuje ich osoba obcej laski z internetu :) Niektórzy mówią, że swoją popularność powinno mierzyć się w ilości hejtu, którą otrzymujesz hahaha :D


Aaaa wracając jeszcze do tematu mojego ciała i tego, że wiem jak wygląda. Mam normalne ręce, mam całkiem fajne nogi, mam duży biust, który lubię bądź nie lubię w zależności od humoru i sytuacji, Mam duży brzuch. Tak to on jest moim największym kompleksem. Wszystko idzie mi w niego. Jestem typowym jabłkiem z otyłością brzuszną. Zdaję sobie z tego sprawę. Dobrze chowam go również pod ubraniami. Och dzięki Ci boże za fajne ubrania, które mogą pewne rzeczy schować! :D Teraz możecie sobie myśleć, że mówię banalne rzeczy, ale AKCEPTUJĘ SIEBIE. Akceptuję to, że wyglądam tak a nie inaczej. Cieszę się, że nic mnie nie ogranicza. Mam dwie ręce i dwie nogi. Cieszę się, że nie choruję na nic poważnego. Akceptuję mój charakter, akceptuję to, że lubię spędzać czas w swoim gronie. Akceptuję swoje zalety i wady, bo nie jestem idealna. Cieszę się, że są wokół mnie, którzy akceptują mnie taką jaka jestem, Cieszę się również z tego, że spełniam swoje marzenia, podróżuję, odwiedziłam USA co było chyba najlepszą przygodą jaka przytrafiła mi się w życiu. Może inni by chcieli, żeby potężne dziewczyny zamykały się w domu, zamykały się na ludzi i w ogóle nie pojawiały się w miejscach publicznych czy nie wrzucały swoich zdjęć na swoje blogi/profile. Ja dążę do tego żeby tak nie było. Jesteśmy normalnymi kobietami i możemy robić to co chcemy, czy to komuś odpowiada czy nie. Oczywiście do czasu, gdy nie robimy nikomu krzywdy. W dzisiejszych czasach trzeba mieć swój rozum i swój punkt patrzenia na świat. Nie warto dać się manipulować mediom i tej całej nagonce JAKA MUSISZ BYĆ. To ty decydujesz jaka CHCESZ BYĆ. Nic nie musisz :)


W sumie to cieszę się, że swoją osobą jestem w jakiś sposób charakterystyczna. Gdyby nie to, to np. nie zapraszaliby mnie do telewizji :D Dlatego właśnie chciałam Wam powiedzieć byście 5 marca - sobota włączyli TVN Style o godzinie 17.20 i obejrzeli 'Stylowy magazyn' z moim udziałem :D Mam nadzieję, że fajnie wyszło :D Przesyłam Wam gigantyczny uśmiech i życzę wspaniałego tygodnia. MUAAAH!



niedziela, 14 lutego 2016

a jak robią to single?

Witaaaaam serdecznie w ten walentynkowy wieczór! Kto powiedział, że święto zakochanych mogą obchodzić tylko zakochani? Single też mogą poświętować :D A jak już są zakochani w sobie to już w ogóle gigantyczne świętowanie haha :D Nie no żartuję, bo zaraz wyjdę na jakiegoś narcyza, a to nie prawda. Dla mnie walentynki to kolejna okazja, aby zrobić sobie "dzień dziecka" czyli słodkie nic nie robienie, przeglądanie gazet, internetu, jedzenie żelek i czekolady. Czy single w walentynki muszą się smucić, że są sami? Absolutnie nie! Przecież my też możemy sobie kupić kwiatka, czy pójść do kina. Chociaż w taki dzień może lepiej nie iść samemu do kina, kiedy w około same pary, no bo przecież kino to najłatwiejszy pomysł na walentynkową randkę :D
Osobiście spędzam to święto dwudziesty czwarty raz w życiu będąc 'forever alone' hahaha :D No ale co ja na to poradzę, że pod tym względem jestem DZIWNA. Niby pojawiają się jacyś mężczyźni na horyzoncie, ale to wciąż nie to. Na randki nie chodzę, bo szkoda mi na nie czasu. Ostatnio zaryzykowałam i po dwóch tygodniach znajomości spotkałam się z pewnym chłopakiem. On zadowolony z możliwości spotkania. Ja też zadowolona, że w końcu ktoś "normalny". Spotkanie minęło w mega dobrej atmosferze, cały czas rozmawialiśmy, śmialiśmy się i kilka godzin minęło jak kwadrans. Po spotkaniu od razu otrzymałam miłe wiadomości, więc byłam zadowolona z takiego przebiegu spraw. A potem co? Minęło parę dni i cisza. Kompletna cisza hahaha :D No to chyba jednak coś poszło nie tak. Tylko do dnia dzisiejszego się zastanawiam - skoro coś Ci we mnie nie podpasowało to po co była dalsza próba podtrzymania kontaktu? :D Dlatego właśnie nie chce mi się chodzić na randki :D Już wolę spędzić dzień w towarzystwie siebie samej. Mogę się wtedy powygłupiać, pośmiać z siebie, pooglądać jakieś durne obrazki i filmiki na internecie, ale przede wszystkim nie muszę się z tego wszystkiego nikomu tłumaczyć. Robisz co chcesz, kiedy chcesz i z kim chcesz. Rany jakie to jest piękne uczucie :D Chyba właśnie obawiam się bycia z kimś właśnie przez pryzmat tego, że moje dotychczasowe życie zostanie w jakiś sposób ograniczone. A ja po prostu uwielbiam żyć tak jak mam na to ochotę!
Mam nadzieję, że Wy spędzacie ten dzień w błogiej atmosferze. Czy jesteście w związkach, czy sami ważne żeby się dobrze bawić i korzystać ze wszystkiego jak się da :) Ja wczoraj wybrałam się zrobić zdjęcia z okazji walentynek ( i dobrze, że zrobiłam to wczoraj, gdzie była piękna pogoda, bo dziś szaro i pada ) Uśmiałam się niesamowicie. Trochę osób nas pozaczepiało, porobiło ze mną zdjęcia, albo pytali się czy te balony to na sprzedaż :D Na sesję kupiłam 15 balonów, ale że były dosyć duże to nadmuchałyśmy tylko 10. Biegnąc na autobus zgubiłyśmy dwa, potem kolejne dwa gdzieś zaginęły, a wracając autobusem do domu jeden pękł z autobusie hahaha :D Teraz balony wiszą sobie w kuchni i wprawiają mnie w radosny nastrój kochania kuchni i zawartości lodówki hahaha :D Zapraszam Was do oglądania zdjęć i miłego tygodnia Wam życzę :***

futerko - c&a
kombinezon - new look
buty - zara

















wtorek, 9 lutego 2016

Wypad do Londynu

Cześć i czołem! W końcu znalazłam chwilę czasu przed pracą, siedząc w dresie i popijając gorącą herbatę żeby napisać jakąś tam relację z Londynu. W kolejce czeka również opis wyjazdu do Warszawy :) Postaram się napisać o nim w piątek :D To były mega szalone dni. Najbardziej ucierpiał na nich mój portfel i cały luty będę biedować haha :D 
Naszą podróż zaczęłyśmy w czwartek z samego rana. Udałyśmy się na szczecińskie lotnisko, kontrola przebiegła szybko i sprawnie, chwilę posiedziałyśmy i zaraz już trzeba było wchodzić do samolotu. W ten dzień strasznie wiało i ubieranie kapelusza na wylot to nie był dobry pomysł :D Na szczęście nigdzie go nie zgubiłam. W samolocie udało nam się ogarnąć miejsca obok siebie. Lot minął bardzo szybko, a nad Wyspami Brytyjskimi przywitało nas ładne słoneczko i niebieskie niebo. Chwila moment - lądujemy! Trochę musiałyśmy odczekać w kolejce na lotnisku, potem szybkie śniadanie i udajemy się na autobus, który zawiezie nas do centrum. I tutaj zaczynają się schody :D Firma, która miała nas zawieźć zmieniła nazwę, a potem jak się okazało nie dojeżdżała w miejsce docelowe. Szkoda tylko, że na stronie internetowej sprzedaż biletów odbywała się normalnie, bez jakiejkolwiek informacji. Firma ta to TERRAVISION. Serdecznie nie polecam :) W końcu dotarłyśmy do centrum, kupiłyśmy bilety komunikacji miejskiej, zjadłyśmy i zaczęłyśmy szukać przystanków żeby dotrzeć do Marty :D W końcu nam się udało. Martuśka odebrała nas z przystanku i poszłyśmy do niej. Tam musiałyśmy trochę odpocząć, a potem to już tylko prysznic i w miasto :D Tego dnia w Londynie wiał mega wiatr. Pochodziłyśmy trochę po centrum, odwiedziłyśmy plac Picadilly nazywany londyńskim Times Square i poszłyśmy szukać czegoś do jedzenia :D Nasz wybór padł na Tesco i ich wybór MEAL DEAL za 3 funty :D Do wyboru kanapka/sałatka/makaron do tego snack i napój. Jak po taniości to po taniości :D Po drodze zaszłyśmy do sklepu M&Ms. O mój boże ile ja tam miałam radości, pomimo tego, że jakąś wielką fanką tych cukierków nie jestem :D Wszędzie gadżety z żółtym czy czerwonym, no normalnie można było oczopląsu dostać :D Najlepsze i tak były maszyny z cukierkami w każdym kolorze. Jednak cena dwa funty za sto gram po przeliczeniu na złotówki nie zachęcała :D No ale coś tam wybrałyśmy. Stamtąd poszłyśmy po Martę do pracy, szybkie piwo i poszłyśmy do londyńskiego klubu. Wybawiłyśmy się niesamowicie, aż pogubiłyśmy szaliki xD Byłyśmy niekwestionowanymi królowymi parkietu hahaha :D Pozdrawiam Cię Marta :* Po powrocie nad ranem do domu jedyne o czym marzyłyśmy to ciepłe łóżko. A było dość WĄSKO śpiąc w trójkę w jednym :D




























Dzień po imprezie spałyśmy do późna i w sumie zanim się ogarnęłyśmy i wyszłyśmy z domu to było już po 16 i robiło się ciemno :D Tego dnia celem podróży był Big Ben :) Porobiłyśmy trochę pamiątkowych zdjęć, posłuchałyśmy jak biją dzwony, ale długo tam nie byłyśmy, bo straszny wiatr spowodował, że byłyśmy bardzo przemarznięte. No to co? Być w Londynie i nie być w Primarku? Jedziemy tam! :D Zakupiłam parę drobiazgów, a z ubrań w sumie tylko zamszową spódniczkę i wiązane baleriny na wiosnę. Wróciłyśmy późnym wieczorem, wypiłyśmy trochę wina i dosłownie padłyśmy :D













Trzeciego i zarazem ostatniego dnia naszego pobytu w Londynie odwiedziłyśmy dzielnicę Notting Hill. Przepiękne kolorowe domki, stragany, sklepiki i można było poczuć się jak w filmie z Hugh Grantem :) Pomimo tego, że słońce świeciło było dość zimno i trochę wymarzałam :) Ale warto było dla tych wszystkich wrażeń i pamiątkowych zdjęć :) Oczywiście i co najśmieszniejsze spódnica tiulowa w Londynie też zrobiła furorę haha :D Pewien pan powiedział, że wyglądam jak Kopciuszek :D Tyle wygrać. Dobrze, że zgubiłam tylko apaszkę a nie buta, bo to by oznaczało, że jestem już mocno pijana :D Po Notting Hill pojechałyśmy do Harrodsa. Można było pooglądać, podotykać i nacieszyć się tymi wszystkimi luksusowymi akcesoriami i ubraniami, na które jeszcze mnie nie stać :D Potem przechodząc przez pasy tak się zamyśliłam nad tymi wszystkimi Chanelami, że prawie zginęłam pod kołami czerwonego autobusu! Ale by było! Dobrze, że Alicja mój menager, fotograf, asystent i w ogóle anioł stróż stał na straży i w ostatniej chwili szarpnęła mnie za ręke :D Harrods to zdecydowanie miejsce magiczne. Cała architektura budynku wygląda jak jakieś muzeum a nie luksusowe centrum handlowe. Dotykając tych ubrań można było poczuć ciężkość i szlachetność materiałów. Szczególnie cudownie sukienki koktajlowe wyszywane milionem kamieniu, które przy każdym ruchu odbijały światło. Polecam każdej dziewczynie wizytę w tym miejscu <3 Po powrocie do domu czekało nas pakowanie i wczesna pobudka, bo już rano wracałyśmy do Szczecina. Londyn pożegnał nas deszczem, a Szczecin ogromnym wiatrem :D Dzięki tym zmianom klimatu przeziębiłam się i parę dni spędziłam z katarem :D