wtorek, 9 lutego 2016

Wypad do Londynu

Cześć i czołem! W końcu znalazłam chwilę czasu przed pracą, siedząc w dresie i popijając gorącą herbatę żeby napisać jakąś tam relację z Londynu. W kolejce czeka również opis wyjazdu do Warszawy :) Postaram się napisać o nim w piątek :D To były mega szalone dni. Najbardziej ucierpiał na nich mój portfel i cały luty będę biedować haha :D 
Naszą podróż zaczęłyśmy w czwartek z samego rana. Udałyśmy się na szczecińskie lotnisko, kontrola przebiegła szybko i sprawnie, chwilę posiedziałyśmy i zaraz już trzeba było wchodzić do samolotu. W ten dzień strasznie wiało i ubieranie kapelusza na wylot to nie był dobry pomysł :D Na szczęście nigdzie go nie zgubiłam. W samolocie udało nam się ogarnąć miejsca obok siebie. Lot minął bardzo szybko, a nad Wyspami Brytyjskimi przywitało nas ładne słoneczko i niebieskie niebo. Chwila moment - lądujemy! Trochę musiałyśmy odczekać w kolejce na lotnisku, potem szybkie śniadanie i udajemy się na autobus, który zawiezie nas do centrum. I tutaj zaczynają się schody :D Firma, która miała nas zawieźć zmieniła nazwę, a potem jak się okazało nie dojeżdżała w miejsce docelowe. Szkoda tylko, że na stronie internetowej sprzedaż biletów odbywała się normalnie, bez jakiejkolwiek informacji. Firma ta to TERRAVISION. Serdecznie nie polecam :) W końcu dotarłyśmy do centrum, kupiłyśmy bilety komunikacji miejskiej, zjadłyśmy i zaczęłyśmy szukać przystanków żeby dotrzeć do Marty :D W końcu nam się udało. Martuśka odebrała nas z przystanku i poszłyśmy do niej. Tam musiałyśmy trochę odpocząć, a potem to już tylko prysznic i w miasto :D Tego dnia w Londynie wiał mega wiatr. Pochodziłyśmy trochę po centrum, odwiedziłyśmy plac Picadilly nazywany londyńskim Times Square i poszłyśmy szukać czegoś do jedzenia :D Nasz wybór padł na Tesco i ich wybór MEAL DEAL za 3 funty :D Do wyboru kanapka/sałatka/makaron do tego snack i napój. Jak po taniości to po taniości :D Po drodze zaszłyśmy do sklepu M&Ms. O mój boże ile ja tam miałam radości, pomimo tego, że jakąś wielką fanką tych cukierków nie jestem :D Wszędzie gadżety z żółtym czy czerwonym, no normalnie można było oczopląsu dostać :D Najlepsze i tak były maszyny z cukierkami w każdym kolorze. Jednak cena dwa funty za sto gram po przeliczeniu na złotówki nie zachęcała :D No ale coś tam wybrałyśmy. Stamtąd poszłyśmy po Martę do pracy, szybkie piwo i poszłyśmy do londyńskiego klubu. Wybawiłyśmy się niesamowicie, aż pogubiłyśmy szaliki xD Byłyśmy niekwestionowanymi królowymi parkietu hahaha :D Pozdrawiam Cię Marta :* Po powrocie nad ranem do domu jedyne o czym marzyłyśmy to ciepłe łóżko. A było dość WĄSKO śpiąc w trójkę w jednym :D




























Dzień po imprezie spałyśmy do późna i w sumie zanim się ogarnęłyśmy i wyszłyśmy z domu to było już po 16 i robiło się ciemno :D Tego dnia celem podróży był Big Ben :) Porobiłyśmy trochę pamiątkowych zdjęć, posłuchałyśmy jak biją dzwony, ale długo tam nie byłyśmy, bo straszny wiatr spowodował, że byłyśmy bardzo przemarznięte. No to co? Być w Londynie i nie być w Primarku? Jedziemy tam! :D Zakupiłam parę drobiazgów, a z ubrań w sumie tylko zamszową spódniczkę i wiązane baleriny na wiosnę. Wróciłyśmy późnym wieczorem, wypiłyśmy trochę wina i dosłownie padłyśmy :D













Trzeciego i zarazem ostatniego dnia naszego pobytu w Londynie odwiedziłyśmy dzielnicę Notting Hill. Przepiękne kolorowe domki, stragany, sklepiki i można było poczuć się jak w filmie z Hugh Grantem :) Pomimo tego, że słońce świeciło było dość zimno i trochę wymarzałam :) Ale warto było dla tych wszystkich wrażeń i pamiątkowych zdjęć :) Oczywiście i co najśmieszniejsze spódnica tiulowa w Londynie też zrobiła furorę haha :D Pewien pan powiedział, że wyglądam jak Kopciuszek :D Tyle wygrać. Dobrze, że zgubiłam tylko apaszkę a nie buta, bo to by oznaczało, że jestem już mocno pijana :D Po Notting Hill pojechałyśmy do Harrodsa. Można było pooglądać, podotykać i nacieszyć się tymi wszystkimi luksusowymi akcesoriami i ubraniami, na które jeszcze mnie nie stać :D Potem przechodząc przez pasy tak się zamyśliłam nad tymi wszystkimi Chanelami, że prawie zginęłam pod kołami czerwonego autobusu! Ale by było! Dobrze, że Alicja mój menager, fotograf, asystent i w ogóle anioł stróż stał na straży i w ostatniej chwili szarpnęła mnie za ręke :D Harrods to zdecydowanie miejsce magiczne. Cała architektura budynku wygląda jak jakieś muzeum a nie luksusowe centrum handlowe. Dotykając tych ubrań można było poczuć ciężkość i szlachetność materiałów. Szczególnie cudownie sukienki koktajlowe wyszywane milionem kamieniu, które przy każdym ruchu odbijały światło. Polecam każdej dziewczynie wizytę w tym miejscu <3 Po powrocie do domu czekało nas pakowanie i wczesna pobudka, bo już rano wracałyśmy do Szczecina. Londyn pożegnał nas deszczem, a Szczecin ogromnym wiatrem :D Dzięki tym zmianom klimatu przeziębiłam się i parę dni spędziłam z katarem :D




























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz