W ubiegły czwartek w końcu nadszedł dzień, gdzie mogłam
opuścić campa i ruszyć na wojaże po Ameryce. Niestety dużym błędem było mega
imprezowanie dnia wcześniejszego, ponieważ praktycznie cały pierwszy dzień
podróżowania umierałam. Nie wyspałam się, było mega gorąco no i kac męczył. Po
8 rano opuściłam campa i udaliśmy się do Bostonu. Po dwóch godzinach byliśmy na
miejscu. Mój camp nie był daleko od Bostonu, ale nigdy nie było okazji żeby się
tam wybrać. W końcu po dwóch miesiącach życia w ‘dziczy’ można było zobaczyć
prawdziwą Amerykę J Boston mi się bardzo podobał. Było w nim dużo
studentów czy biznesmenów poubieranych w najlepse garnitury :D Miło się
patrzyło na ten obrazek. Pochodziliśmy trochę po centrum, porobiliśmy zdjęcia i
nagrałam filmik wzorowany na Mariuszu Max Kolonko :D Później pojechaliśmy na
Harvard. Trochę inaczej sobie wyobrażałam tą najsłynniejsza uczelnie J
Zbliżał się również czas mojego odlotu , więc udaliśmy się na lotnisko. Tam jak
zawsze moja walizka okazała się być zbyt ciężką, więc musiałam trochę rzeczy
wypakować :D Ostatnie pożegnanie ze znajomymi i można było iść do odprawy.
Trochę się stresowałam, bo leciałam całkowicie sama ale było dobrze :D Nawet
nie trzepali tak elektroniki jak na Okęciu J Jako, że praktycznie
cały dzień na kacu nie mogłam w siebie nic wcisnąć to poszłam w końcu zakupić
„pierwze” śniadanie no i było to chyba najdroższe śniadanie w moim życiu xD
Kanapka, sałatka owocowa i woda mineralna wyniosły mnie całe 14 dolców L
Gdy już trafiłam na swoją bramkę to miałam cwilę wolnego, więć można było
sprawdzić Internet czy porozmawiać z rodzicami na skypie. Po krótkiej chwili
można było zajmować miejsca w samolocie i ruszać w pierwszy etap podróży do
Detroit. Zdziwiłam się trochę, bo w samolocie było kompletna cisza :D Nikt nie
rozmawiał xD Założyłam sobie słuchawki, zjadłam i oglądałam widoki. Po
wylądowaniu w Detroit miałam godzinę czasu na odnalezienie kolejnego samolotu,
który zabierze mnie do Vegas. Co do lotnisk to Amerykanie mają JE ‘ na bogato”
:D Praktycznie cały lot leżałam z zamkniętymi oczami, słuchając muzyki, ale
przez jakieś 40minut obserwowałam burzę :D Pioruny waliły niesamowicie no i
błyskało się co chwile. Dobrze, że w nasz samolot nie uderzyło :D Po cofnięciu
kolejnych 3 godzin na zegarze wylądowaliśmy ok. 21 w Vegas. Nie byłabym sobśą
gdyby coś poszło nie tak, więc zgubiłam się xD nie wiem jakim cudem znalazłam
się na terminalu nr 3 podczas gdy moja walizka czekała na terminalu nr 1. No
ale koniec języka za przewodnika, popytałam o drogę i trafiłam we właściwe
miejsce. Wychodząc z lotniska na busa uderzyło we mnie totalnie gorące
powietrze. Było po 22 a
termometr wskazywał 38 stopni. Witamy na pustyni Vegas :D Dotarłam do naszej
‘noclegowni’ i tutaj kolejny fail bo okazało się, że Rafał się pomylił i
zamiast zarezerwować nasz hotel, zarezerwował motel niedaleko pierwszego hotelu
xD Motel też był całkiem spoko. Ciepła woda, wygodne łóżko, niedaleko do
centrum, tylko że wifi w naszym pokoju nie działało. No ale dało się przeżyć.
Po odświeżeniu się ( 16 godzin na nogach! ) poszliśmy na miasto, ale długo tam
nie posiedzieliśmy bo zmęczenie już dawało nam się we znaki. Jak wróciliśmy do
hotelu, padliśmy spać i obudziliśmy się przed 12 następnego dnia.
Tym razem udaliśmy się na dłuższy trip po głównej ulicy Las
Vegas potocznie nazywanej Strip. Znajdują się na niej przede wszystkim hotele,
sklepy czy restauracje. Co jak co, hotele ale robią wrażenie swoją obfitością.
Jeden hotel wyglądający jak piramida w Egipcie, drugi kompleks wzorowany na
Nowym Jorku i Paryżu, kolejny luksusowy hotel Bellagio z fontannami
wystrzelającymi w rytm muzyki ( prawie jak w Dubaju :D ) Byliśmy w środku a tam
kolorowe ‘oceanarium’ butiki Chanel czy Dior – no i oczywiście wszystko czynne
całą dobę, więc prosto z imprezy możesz sobie iść kupić nową garderobę :D
Kolejny Słynny Ceasers Palace gdzie kręcili komedię Kac Vegas’ :D Nie musze
mówić, że każdy z tych hoteli posiada swoje, często bardzo ogromne kasyno, w
którym migota milion światełek i brzeczą monety :D Ja sama zagrałam za dolara,
ale niestety z fortuną do kraju nie wrócę :D Następnie odwiedziliśmy hotel
Venetian wzorowany na Wenecji, gdzie znajdował się kompleks sklepów ulokowanych
w takich niby kamieniczkach, pośrodku płynęła rzeka gdzie mogłaś popłynąć
gondolą, a na suficie miałaś podświetlane niebo, więc nawet będąc tam o północy
miałam wrażenie, że jest środek dnia :D Z centrum miasta udaliśmy się na
starszą część Las Vegas – fRemont. Fakt nie była ona już tak bardzo bogata
jednak wciąż był klimat Vegas. Wszechobecne neony, świetłka, hotele i sklepy.
Widzieliśmy również bardzo kaplic gdzie można wziąć ślu by, jednak było ciemno
w środku, więc chyba nikt się nie zdecydował na tai krok :D Tam udaliśmy się na
świetlny pokaz w tunelu i na piwo J Tak minął kolejny
dzień w Vegas. Następnego dnia było ogarnięcie i wypożyczenie auta. Ola boga
jednak nie jest to taka łatwa sprawa jak się wydaje :D Oczywiście jakby się
miało nieograniczoną sumę $$$ to można robić, co się chce, a tak to niestety
trzeba dzielić koszta J W końcu udało nam się wypożyczyć ładnego, białego
Hyundaya. Trzeba było wybrać się na jazdę próbną – cel wycieczki Las Vegas sign
nocą i jakieś zakupy. Sam znak? W rzeczywistości myślałam, że jest większy :D
Dużo ludzi stojących w kolejce by zrobić sobie z nim zdjęcie, co chwila tylko
podjeżdżały jakieś vany czy limuzyny z imprezowiczami chętnymi do uwiecznienia
siebie na zdjęciu :D Limuzyny, albo długie hummery to widok całkiem normalny w
Vegas. Kiedyś tam przyjadę znów i tak zaimprezuje :D Potem już tylko pakowanie,
bo następnego dnia z samego rana czekał nas wyjazd w kolejny punkt podróży.
Jednak przed opuszczeniem Las Vegas udaliśmy się jeszcze raz pod znak tym razem
za dnia i o tej porze podoba mi się zdecydowanie bardziej :D Byliśmy tam po 7
rano, więc cisza, spokój, oprócz nas tylko kilka innych osób – w tym Polacy.
Las Vegas sign jest umiejscowiony przy lotnisku, więc jarałam się startującymi
samolotami :D Jeszcze nigdy nie byłam tak blisko ich na niebie :D
Kolejny cel? Wielki Kanion. Jedno z piękniejszych miejsc na
ziemii ( tak słyszałam :D ) ale po dordze jeszcze zahaczyliśmy o zaporę Hoover
Dam. Spędziliśmy tam chyba z 40 minut a zdążyliśmy się zgrzać na maxa. Było
chyba z 50stopni :D Po zwiedzeniu i zrobieniu zdjęć wróciliśmy powrotem do auta
i pojechaliśmy na Wielki Kanion. Droga była niesamowita. Wszędzie góry i
naprawdę nie można było odwrócić wzroku odtych wszystkich widoków J
Robiliśmy zdjęcia z auta jak typowi japońscy, a nie polscy turyści :D Po
dotarciu do parku narodowego kupiliśmy sobie wejściówkę ważną przez rok czasu i
umożliwiającą wejście do wszystkich parków narodowych na terenie USA. Po drodze
pogoda się trochę popsula – z trzech stron otaczały nas burzowe chmury a
temperatura wynosiła ok. 20 stopni. Zdążyliśmy obejrzeć kanion z kilku punktów
widokowych, ale nie byliśmy w pełni zadowolenii, bo btyło pochmurno, zimno i
mgliście. Jednak Kanion robi naprawdę WIEEEELKI wrażenie. Jest piękny, a
zarazem przerażający, Ta wysokość i cisza w około. Brr :D Nie chciałam tak
szarżować chodząć po kamieniach, bo znając moje szczęście bym się gdzieś
potknęła i by była śmierć w Kanionie :D Byliśmy tam do zachodu słońca – z
jednej strony niebo pomarańczowe, a z drugiej szare i z tęczą oraz uderzającymi
piorunami :D Bardzo szybko robiło się ciemno. Wracając ok. 20 było tak jak w
środku nocy a na dodatek złapała nas gigantyczna burza. Nie znosze burzy, więc
się bałam. Pioruny uderzały chyba co sekundę, a deszcz w pewnym momencie tak
walił w szybę, że nie było widać nic po drodzę i jechaliśmy z 10km na godzinę.
Na szczęscie udało nam się dojechać cało i zdrowo do motelu, gdzie zjedliśmy i
poszliśmy spać. Kolejny dzień i kolejna wycieczka na Kanion. Tym razem na samym
początku było całkiem ładnie i z umiarkowaną temperaturą. Potem znów pogoda się
spsuła i deszcz nas pogonił J Ale co zobaczyliśmy to nasze!
Mega! Mega! Mega! <3
OdpowiedzUsuńzaraz będzie więcej :D
UsuńWspaniałe zdjęcia ! Przenioslam się do przeszłości - zwiedzałam "te strony" w 98 roku :)
OdpowiedzUsuńWspaniałe zdjęcia ! Przeniosłam się dzięki nim do przeszłości - zwiedzałam "te strony" w 98 roku, mając 17 lat :) Niezapomniane wrażenia !
OdpowiedzUsuńCzas to powtórzyć :D
Usuń