Po krótkim ale intensywnym zwiedzaniu Los Angeles zapakowaliśmy się w nasze autko i udaliśmy się popularną w Ameryce drogą krajową nr 1 przed siebie. Z każdym kolejnym pokonanym kilometrem widoki stawały się coraz piękniejsze. Strome klify a w oddali już tylko ocean. No i Hawaje trochę dalej :D Jechaliśmy, ale w sumie co jakiś kawałek się zatrzymywaliśmy aby powdychać świeżego powietrza i porobić zdjęcia :) Zapomniałam wspomnieć, że na samym początku trasy zatrzymaliśmy się na plaży, żeby wykąpać się w oceanie. Woda mega przyjemna, ale dość niebezpieczna. Duże fale i silne prądy. Jedna fala cię zalała, nie zdążyłaś się podnieść, a prąd już wciągał cię w głąb morza. Stwierdziłam, żeby jednak nie szaleć i nie ryzykować, bo nie chciałam wrócić do kraju w trumnie :D Koniec tego dnia podróży skończyliśmy w miejscowości o nazwie Pismo Beach, gdzie odwiedziliśmy lokalną, popularną knajpkę i zjedliśmy kolację. Kolejnego dnia ruszyliśmy dalej trasą nr 1 aż do Santa Cruz. Przeszliśmy się na molo i zobaczyliśmy słonie morskie, które ( niestety ) okropnie śmierdziały :D Chcieliśmy zanocować w tej nadmorskiej miejscowości, bo było widać,że coś się tam dzieje, jednak nocleg zaczynający się od 150 dolarów skutecznie nas do tego zniechęcił. Szybko znaleźliśmy inny motel na trasie kolejnego punktu do odwiedzenia i tam zanocowaliśmy.Dziesiątego dnia podróży ruszyliśmy w stronę jednego z piękniejszych parków narodowych w USA - Yosemite. Nie przewidzieliśmy jednak, że Amerykanie w ich święto narodowe będą tam w takich ilościach jak u nas na cmentarzu w święto zmarłych. Korki były, miejsc parkingowych brak. Zobaczyliśmy tylko kilka punktów i doszliśmy do wniosku, że jednak kilka godzin tutaj to zdecydowanie za mało. Jeżeli kiedyś znów będzie okazja odwiedzić to miejsce, to trzeba będzie zabrać ze sobą namiot i go rozbić w specjalnie wyznaczonych miejscach - a tych było sporo. Chciałam spotkać niedźwiedzia, ale mi się nie udało :( Jakoś po południu ruszyliśmy dalej. Cel? Ponad 300 kilometrów do San Francisco. Jako, że cały dzień byłam strasznie zmulona i spowolniona to prawie całą podróż przespałam na tylnym siedzeniu. Do San Francisco dojechaliśmy jakoś przed 23. Do miasta wjechaliśmy przez most Bay Bridge, który był płatny całe 5 dolarów :D Trochę pojeździliśmy w górę i w dół szukając naszego hostelu. Nawet trafił nam się wjazd w ulicę pod prąd :D W hostelu rozpakowaliśmy się, obmyliśmy i poszliśmy spać. Najgorsza hostelowa misja? Wdrapać się na górę piętrowego łóżka :D Nigdy więcej! Hahaha :D Kolejnego dnia mieliśmy nasz wynajęty samochód na ostatnie parę godzin, więc udaliśmy się pod Golden Bridge. Porobiliśmy zdjęcia, pospacerowaliśmy ( ale był to bardzo długo spacer! ) oraz przeszliśmy jakąś 1/3 Golden Bridge. Było strasznie gorąco, a ubieranie długich legginsów w taką pogodę to był błąd. Pojechaliśmy na lotnisko oddać nasza białą limuzynę. Trochę się stresowaliśmy czy wszystko będzie w porządku no ale udało się :D Podsumowując w 9 dni zrobiliśmy ok 4000 km. Niezły wynik :) Z lotniska wróciliśmy już pociągiem, poszliśmy do hostelu się odświeżyć i dalej w miasto. Tym razem celem było China Town. Na początku było dość ciekawie. Naokoło dużo sklepów z milionem pierdół, restauracje ( ale dla mnie wydawały się mega brudne! ) wszędzie Chińczycy, mówiący we własnym języku, więc przez chwilę można było poczuć się jak w Azji, a nie w Ameryce. Po przejściu kilkunastu takich uliczek już mi się znudziło.Tego dnia zobaczyliśmy również popularną w San Francisco Lombard street, gdzie znajduje się bardzo stroma, kręta uliczka o dużym nachyleniu. Na miejscu zastaliśmy dużo turystów i samochody, które zjeżdzały bardzo wolno :D Po tym udaliśmy się w stronę plaży i tam trochę posiedzieliśmy, a potem pochodziliśmy wzdłuż sklepów. Pomału wracaliśmy w stronę naszego hostelu, ale stwierdziliśmy, że pora coś zjeść i usiąść. Pizza na ławce w środku miasta to całkiem spoko pomysł :D Mnie zdecydowanie rozśmieszał facet jeźdzący na wózku elektrycznym i gibającym się w rytm przebojów Shaggiego :D Do pokoju wróciliśmy padnięci, ale zadowoleni :D
Następnego dnia w San Francisco znajomi udali się zwiedzić Alcatraz, a ja czekałam, bo dałam dupy i nie kupiłam biletu w terminie :D Ponoć nie było wielkiego wow, zbyt dużo turystów i mało oznaczeń. W sumie dobrze - 30 dolarów zaoszczędzone :D Po południu wracaliśmy w dość dużym słońcu wzdłuż dzielnicy finansowej. Uwielbiam wieżowce, więc tam się czułam jak w raju :D Choć i tak jeszcze większe będą przed nami, bo Nowy Jork już tuż tuż :D San Francisco jest piękne! Bardzo klimatyczne. Ich charakterystyczne, pastelowe domki bardzo mnie urzekły :D Chociaż czasem szło się zmęczyć wchodząc pod górę i na dół i potem znowu pod górę i na dół :)
Ostatniego dnia zrobiliśmy kolejne milion kilometrów! Zaczęliśmy od City Hall, gdzie musiałam sobie zrobić całą sesję zdjęciową, bo tak nazywa się mój ulubiony klub w Szczecinie xD Później odwiedziliśmy Alamo Square Miejsce, które jest dość często uwieczniane na pocztówkach z wizerunkiem San Francisco. Gdy szłam taka zziajana i zlana potem - bo wejście pod górkę :D Zaczepiła mnie dziewczyna z Polski, która skojarzyła mnie, ponieważ czytała mojego bloga :D Chwilę porozmawiałyśmy o podróżach i w sumie żałuję, że nie zrobiłyśmy sobie wspólnego zdjęcia :D Zawsze to miłe spotykać Polaków na obczyźnie. Z Alamo Square poszliśmy do Golden Gate Park, ale tam większość atrakcji była płatna, więc nie korzystaliśmy z nich. Poszliśmy więc 2 lub 3 kilometrowym odcinkiem nad ocean, gdzie po drodze nie było ani jednego sklepu żeby kupić sobie coś do picia xD Dopiero pod sam koniec trasy znaleźliśmy supermarket i zrobiliśmy zakupy :) Tam oczywiście się pogubiliśmy. Ja czekałam na znajomych pod sklepem, ich nie było, więc stwierdziłam, że poszli na plażę i tam też się udałam. Trochę szukałam, ale nikogo nie mogłam znaleźć, więc poszłam nad samą wodę - plaże nad oceanem są baaaardzo szerokie, więc trochę było do przejścia :D Na domiar złego wyładował mi się telefon i nie było ze mną kontaktu. No i tak leżałam sobie na piasku, wypatrywałam i nagle zobaczyłam w oddali niebieską sukienkę, taką samą jaką miała na sobie Justyna. Zaczęłam więc machać, ale nie było żadnej reakcji. W końcu zabrałam aparat, trampki i zaczęłam biec po tym piasku. No a wiecie jak się biega po piasku? :D Gdy doleciałam do ulicy ich już nie było. Zapytałam, więc kolesia, który tam siedział czy widział takich i takich ludzi, ale on nie pamiętał xD Chciałam już iść na autobus i samej wrócić do centrum, ale koniec końców nastąpiły szczęśliwe odnalezienie :D Zdecydowanie zmęczeni poszliśmy coś zjeść i zrobić zakupy na podróż, a potem już tylko odświeżyliśmy się w hostelu, by po 21 wyruszyć na lotnisko żeby pokonać kolejne etapy, ostatniego już odcinka naszej podróży - NOWY JORK ZA PASEM :)))
ps. dobra dodaję już tego posta będąc w Nowym Jorku :) Małe opóźnienie!
Zdecydowanie jestem zakochana w Twoich zdjeciach o Twojej podróży!!!
OdpowiedzUsuńMuszę moje marzenie o Ameryce spełnić:)
Jesteś mega:)
Miło ze jesteś z mouch okolic, mieszkam w Gryficach:)
Zapraszam Cie na odwiedzinka na bloga:)
Caluje
Zdecydowanie jestem zakochana w Twoich zdjeciach o Twojej podróży!!!
OdpowiedzUsuńMuszę moje marzenie o Ameryce spełnić:)
Jesteś mega:)
Miło ze jesteś z mouch okolic, mieszkam w Gryficach:)
Zapraszam Cie na odwiedzinka na bloga:)
Caluje
Jeżeli kiedykolwiek będziesz miała możliwość jechać to nawet się nie zastanawiaj, zdecydowanie wiele rzeczy innych niż w Polsce,no ale w końcu to inny świat ;D
UsuńMilo mi bardzo i tez musze Ci powiedzieć, że jestem z Gryfic ;D