poniedziałek, 10 sierpnia 2015

let's go red crew, red crew let's go!

Cześć wszystkim w poniedziałek! Nowy tydzień, nowe wyzwania i co? Rozpoczynamy już OSTATNI tydzień na campie razem z dziećmi :D Potem zostaniemy jeszcze trochę dłużej na jakieś ogarnianie,sprzątanie itp. ale sam fakt, że po tygodniu zrobi się po prostu luźno napaja człowieka optymizmem :D Bo nie będę już powtarzać po raz kolejny o odliczaniu dni do wyjazdu na te upragnione wakacje :D Wzięłam los w swoje ręce i sama decyduje o swoim życiu - tj. mam na myśli to, że nikt nie podaje mi nic na tacy i jeżeli chcę coś zrobić i coś zobaczyć, to sama muszę sobie na to zapracować, tak aby samemu zrealizować swoje marzenia. A niewątpliwie podróż do Ameryki była jednym z kilku głównych marzeń :) Mając 23 lata cieszę się, że mam dość spory dorobek podróżniczy. A jeszcze tyle ciekawych miejsc do zobaczenia przede mną!!! :D
Ten weekend należał do najbardziej emocjonujących weekendów podczas pobytu. Dzieciaki czekały tylko na to kiedy, będą mogły przyodziać barwy swojej drużyny czy przedstawić piosenki ( a raczej dissy na konkurencyjną drużynę. Na szczęście kulturalne i nic obraźliwego :D )
Cały piątkowy dzień upłynął w miarę spokojnie. Oprócz jednej mega zabawnej sytuacji, która musiała się przytrafić oczywiście mnie :D Otóż prosto z kuchni mam schody i hol do swojego pokoju. Przed samym lunchem chciałam pójść się odświeżyć i skorzystać z toalety. Toaleta, która jest na piętrze, jest dzielona pomiędzy mną a jeszcze innymi dwoma dziewczynami i mamy do niej dwie pary drzwi. Jedne od strony mojego pokoju, a drugie od strony korytarza. Te od mojego pokoju nie zamykają się do końca, ale gdy się je przymknie to tak czy siak nic nie widać. Pech trafił, że idąc na pewniaka do łazienki, widząc, że drzwi są otwarte, byłam pewna, że nikogo nie ma w środku. Wparowałam tam i jakie było moje zdziwienie, gdy na toalecie siedział facet i czytał gazetę xD Hahaha nie wiem kto był bardziej zawstydzony - czy on czy ja, w każdym bądź razie równocześnie zaczęliśmy się przepraszać, jak to Amerykanie mają w swoim zwyczaju, ale ja już nie mogąc ze śmiechu zbiegłam znów do kuchni i skuliłam się ze śmiechu xD Myślałam, że już nikt nie poruszy więcej tematu tej żenującej sytuacji, ale gdy drugi raz spotkałam tego faceta, to ten znów zaczął przepraszać, że nie wiedział, że te drzwi się zamykają,a on sam nie chciał do końca zaglądać itp, itd. Ja po raz kolejny myślałam, że zapadnę się pod ziemię, a jakby tego było mało okazało się, że 'przyłapanym' mężczyzną jest bardzo ważna osoba dla naszego campu. No nie ma co. Ta sytuacja spowodowała, że gdy tylko sobie przypomniałam wyraz twarzy tego faceta to śmiałam się cały czas. Dziewczyny też poczuły powagę sytuacji, bo uznały, że powinnam się czuć wyróżniona widząc najważniejszą osobę na campie siedzącą na kiblu hahaha xD
Strasznie się rozpisałam o tej anegdotce, a nie skupiłam się na najważniejszym :) Więc w weekend punktem kulminacyjnym było zapalenie dużego ogniska - piątek, oraz rejs łodziami - sobota. W piątkowy wieczór wszyscy udaliśmy się na Grey Brothers Field, gdzie po codziennej ceremonii 'zamknięcia' dnia, nastąpiło ostatnie przygotowanie drużyn i wyjście na środek, gdzie okrzykom nie było końca. Krzyki, śpiewy, wygłupy drużyny niebieskiej przeciwko czerwonej spowodowały, że stwierdziłam, że mamy lepszą drużynę i zdecydowanie musimy wygrać. Oczywiście z moim kolejnym szczęściem biorąc aparat na to wydarzenie, nie zwróciłam uwagi na stan baterii i tak po kilku zdjęciach lustrzanka się wyładowała. Szybko pobiegłam po kamerkę gopro i telefon i co się okazało? W kamerce nie wsadziłam karty pamięci, a na telefonie miałam jakieś 13% baterii. Na szczęście dał radę i pstrykał trochę zdjęć, które zaraz obejrzycie sobie poniżej :) Po okrzykach nastąpiło wręczenie oficjalnych, rejsowych koszulek dla chłopców, którzy następnego dnia będą płynąć, a potem odpalenie ognia. Campowa legenda brzmi, że która flaga spłonie jako pierwsza - ta drużyna wygrywa. Niestety nie sprawdziło się, bo pierwsi spłonęli niebiescy :D Ognisko dawało ogrom ciepła, a my zajęliśmy się pozowaniem i robieniem zdjęć ma pamiątkę.
W sobotę nadszedł oficjalny dzień rejsowego wyścigu. Po południu już byłyśmy wolne, więc też szybkie odświeżenie materiału i w drogę. W ten dzień przyjechało do nas sporo gości, więc co chwilę ktoś się gdzieś kręcił. Przed godziną 15, kiedy już wszystko było dopięte na ostatni guzik, kiedy buzie już były pomalowane, gadżety naszykowane ruszyliśmy paradą w stronę jeziora. Czerwoni na przodzie, z tyłu niebiescy. Krzyki, śpiewy i ogólny entuzjazm powodował, że człowiek dostawał gęsiej skórki biorąc udział w tak fajnym widowisku :D Trochę żałuje, że nie zużyłam na siebie więcej czerwonej farby :D Najpierw były przemówienia, podziękowania i można było szykować się do zawodów. Początkowo były rejsy dla najmłodszych dzieci, a także dla junior staffu. Tutaj we wszystkich kategoriach zwyciężyli niebiescy. Jednak gdy przyszło do ostatniego, głównego rejsu, czerwoni pokazali swoją wolę walki i zwyciężyli :D Tak kibicowaliśmy, tak krzyczeliśmy, że aż zdarłam gardło ( w sumie jest to normą u mnie przy tego typu zabawach :D ) Szczególnie super się czułam, kiedy patrzyłam jak dzieci z mojej drużyny się cieszą i płaczą ze szczęścia. Fajnie było być pierwszy rok tutaj i od razu trafić do drużyny, która wygrywa :D No bo kto nie lubi wygrywać? :D Was zostawiam ze zdjęciami. Mam nadzieję, że również poczujecie klimat, który nam towarzyszył :D

PS. A dodatkowo wrzucam oficjalne zdjęcia Camp Mowglis season 2015 . Gdzie jest Wally? :D






































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz